Miecz przeznaczenia :: Sapkowski Andrzej
Страница: 7 из 100 | |||
| ||||||||||||||
| ||||||||||||||
КАТЕГОРИИ КНИГПОСЛЕДНИЕ ОТЗЫВЫ О КНИГАХМихаил (19.04.2017 - 06:11:11) Антихрист666 (18.04.2017 - 21:05:58) Ладно, теперь поспешили вы... (18.04.2017 - 20:50:34) Роман (18.04.2017 - 18:12:26) АНДРЕЙ (18.04.2017 - 16:42:55) СЛУЧАЙНОЕ ПРОИЗВЕДЕНИЕВ ПАМЯТЬ О ТЕБЕ 29.06.10 - 12:55 Хотите чтобы ваше произведение или ваш любимый стишок появились здесь? добавьте его! |
- Halabardnik wypił swoje piwo, zamlaskał. - Mam przykazane pod gardłem, nikogo bez glejtu nie puszczać. A podobno całe Hołopole już się zebrało z wozami i chce ruszyć w góry za smokiem. Mam nakazane…
— Twój rozkaz, żołnierzu — zmarszczył brwi Dorregaray — tyczy się tedy motłochu, mogącego zawadzać, dziewek, mogących szerzyć rozpustę i paskudną niemoc, złodziei, szumowin i hultajstwa. Ale nie mnie. — Nikogo bez glejtu nie przepuszczę — nasrożył się dziesiętnik. - Klnę się… — Nie klnij się — przerwał mu Trzy Kawki. - Lepiej się jeszcze napij. Tea, nalej temu mężnemu wojakowi. I usiądźmy, panowie. Picie na stojąco, szybko i bez należytego namaszczenia nie przystoi szlachcie. Usiedli na balach dookoła antałka. Halabardnik, świeżutko pasowany na szlachcica, kraśniał z zadowolenia. — Pij, dzielny setniku — ponaglał Trzy Kawki. — Dziesiętnik aby jestem, nie setnik. - Halabardnik jeszcze bardziej pokraśniał. — Ale będziesz setnik, musowo. - Borch wyszczerzył zęby. - Chłop z ciebie łebski, migiem awansujesz. Dorregaray, odmawiając dolewki, odwrócił się w stronę Geralta. — W miasteczku jeszcze głośno o bazyliszku, mości wiedźminie, a ty już za smokiem się rozglądasz, jak widzę — powiedział cicho. - Ciekawe, aż tak potrzebna ci gotówka, czy też dla czystej przyjemności mordujesz stworzenia zagrożone wymarciem? — Dziwna ciekawość — odrzekł Geralt — ze strony kogoś, kto na łeb na szyję gna, by zdążyć na szlachtowanie smoka, by wybić mu zęby, tak przecież cenne przy wyrobie czarodziejskich leków i eliksirów. Czy to prawda, mości czarodzieju, że te wybite żywemu smokowi są najlepsze? — Jesteś pewien, że po to tam jadę? — Jestem. Ale już cię ktoś wyprzedził, Dorregaray. Przed tobą już zdążyła przejechać twoja konfraterka z glejtem, którego ty nie masz. Czarnowłosa, o ile cię to interesuje. — Na karym koniu? — Podobno. — Yennefer — powiedział Dorregaray, zasępiony. Wiedźmin drgnął niezauważalnie dla nikogo. Zapadła cisza, którą przerwało beknięcie przyszłego setnika. — Nikogo… bez glejtu… — Dwieście lintarów wystarczy? — Geralt spokojnie wyciągnął z kieszeni sakiewkę-otrzymaną od grubego wójta. — Geralt — uśmiechnął się zagadkowo Trzy Kawki — więc jednak… — Przepraszam cię, Borch. Przykro mi, nie pojadę z wami do Hengfors. Może innym razem. Może się jeszcze spotkamy. — Nic mnie nie ciągnie do Hengfors — rzekł wolno Trzy Kawki. - Nic a nic, Geralt. — Schowajcie ten mieszek, panie — rzekł groźnie przyszły setnik. - To zwykłe przekupstwo. Ani za trzysta nie przepuszczę. — A za pięćset? — Borch wyjął swoją sakiewkę. - Schowaj mieszek, Geralt. Ja zapłacę myto. Zaczęło mnie to bawić. Pięćset, panie żołnierzu. Po sto od sztuki, licząc moje dziewczęta za jedną piękną sztukę. Co? — Ojej, jej, jej — zafrasował się przyszły setnik, chowając pod kurtę sakiewkę Borcha. - Co ja królowi powiem? — Powiesz mu — rzekł Dorregaray, prostując się i wyjmując zza pasa ozdobną różdżkę ze słoniowej kości — strach cię obleciał, gdy popatrzyłeś. — Na co, panie? Czarodziej skinął różdżką, krzyknął zaklęcie. Sosna, rosnąca na nadrzecznej skarpie eksplodowała ogniem, cała, w jednym momencie, od ziemi aż po wierzchołek pokryła się szalejącymi płomieniami. — Na koń! - Jaskier, zrywając się, zarzucił lutnię na plecy. - Na koń, panowie! I panie! — Zaporę precz! — wrzasnął do halabardników bogaty dziesiętnik, mający wielkie szansę zostać setnikiem. Na moście, za zaporą, Vea ściągnęła wodze, koń zatańczył, zadudnił kopytami po balach. Dziewczyna, miotając warkoczami, krzyknęła przeszywająco. — Słusznie, Vea! — odkrzyknął Trzy Kawki. - Dalej, waszmościowie, po komach! Pojedziemy po zerrikańsku, z łomotem i świstem! IV — No i patrzcie — rzekł najstarszy z Rębaczy, Boholt, ogromny i zwalisty, niczym pień starego dębu. - Niedamir nie przegnał was na cztery wiatry, proszę waszmości, chociaż pewien byłem, że tak właśnie zrobi. Cóż, nie nam, chudopachołkom, kwestionować królewskie decyzje. Zapraszamy do ogniska. Mośćcie sobie legowiska, chłopcy. A tak między nami, wiedźminie, to o czym z królem gadałeś? — O niczym — powiedział Geralt, wygodniej opierając plecy o podciągnięte w stronę ognia siodło. - Nawet do nas nie wyszedł z namiotu. Wysłał tylko tego swojego totumfackiego, jak mu tam… — Gyllenstiern — podpowiedział Yarpen Zigrin, krępy, brodaty krasnolud, wtaczając w ogień olbrzymi, smolny karcz przytaszczony z zarośli. - Nadęty bubek. Wieprz opasły. Jakeśmy dołączyli, to przyszedł, nos zadarł po same chmury, phu-phu, pamiętajcie, rzecze, krasnoludy, przy kim tu komenda, komu tu posłuch należny, tu król Niedamir rozkazuje, a jego słowo to prawo i tak dalej. Stałem i słuchałem, i myślałem sobie, że każę go swoim chłopakom obalić na ziemię i obszczam mu płaszcz. Alem poniechał, wiecie, znowu by hyr poszedł, że krasnoludy złośliwe, że agresywne, że sukinsyny i że niemożliwa jest… jak to się nazywa, cholera… kołogzystencja, czy jak tam. I zaraz znowu byłby gdzieś pogrom, w jakimś miasteczku. Słuchałem tedy grzecznie, głową kiwałem. — Wychodzi na to, że pan Gyllenstiern nic innego nie umie — powiedział Geralt. - Bo i nam to samo powiedział, i tez przyszło nam kiwać głowami. — A po mojemu — odezwał się drugi z Rębaczy, układając derkę na kupie chrustu — źle się stało, że was Niedamir nie przegnał. Ludu ciągnie na tego smoka, aż strach. Całe mrowie. To już nie wyprawa, a kondukt na żalnik. Ja tam w tłoku bić się nie lubię. — Daj spokój, Niszczuka — powiedział Boholt. - W kupie wędrować raźniej. Cóżeś to, nigdy na smoki nie chadzał? Zawsze za smokiem ćma ludu ciągnie, jarmark cały, istny zamtuz na kółkach. Ale gdy się gad pokaże, to wiesz, kto w polu zostaje. My, nie kto inny. Boholt zamilkł na chwilę, pociągnął solidnie z wielkiego, oplecionego wikliną gąsiora, hałaśliwie smarknął, od-kaszlnął. — Inna rzecz — ciągnął — że praktyka pokazuje, że nieraz dopiero po zabiciu smoka zaczyna się uciecha i rzeźba, i lecą głowy niby gruchy. Dopiero, gdy skarbiec się dzieli, myśliwi skaczą sobie do oczu. Co, Geralt? Hę? Mam rację? Wiedźminie, mówię do ciebie. |
ИНТЕРЕСНОЕ О ЛИТЕРАТУРЕ
ТОП 20 КНИГ
ТОП 20 АВТОРОВ
| ||||||||||||
|